wtorek, 12 lipca 2016

W poszukiwaniu straconych gier....

Przebywamy na Florydzie. Upał niemiłosierny. Po prostu sauna. Nie mam pojęcia, jak ludzie tu żyją. Tubylcy twierdzą, że w tym roku jest wyjątkowo upalnie. Magia Trzewika....
Pierwszy tydzień minął nam pod znakiem Dice Tower Con. Taki florydzki Pionek, 1500 osób, wszyscy grają i gadają.
Tym się różni od naszego Pionka, że wszyscy tu w japonkach biegają. Trzewik spędził kilka dni w mocno klimatyzowanej sali, tłumacząc gry. Głównie Cry Havoc, który tu robi karierę na skalę amerykańską. Wszyscy chcą to mieć i już. Jakiś obłęd.
Ale trafili się też pomyleńcy, którzy przytargali Pret a porter....i się po chwili okazało, że inni też by chcieli, ale gdzie to kupić? No gdzie?
Po Dice Tower zostaliśmy jeszcze na dwa dni na Florydzie, odwiedziliśmy Sea World, pogłaskaliśmy delfiny, popodziwialiśmy foki.
Jestem przeciwniczką cyrków i tego typu imprez ale patrząc na foki, bawiące się podczas występu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że one się świetnie bawią.

Korzystamy z Airbnb. Aktualnie przebywamy u niesamowitych ludzi. Małżeństwo z wieloletnim stażem, ona Filipinka, on Hiszpan. Od trzydziestu lat w USA. Wieczornych opowieści przy winie mogłabym słuchać godzinami.
Brat DV jest sławnym muzykiem na Filipinach od trzydziestu lat. Ramon, mąż DV, jest architektem i budował pałace dla sułtana.
Po prostu magia.
A przy tym są oboje cudownie otwarci, życzliwi.
I strasznie się boją Donalda T....
Jutro stąd ruszamy dalej. Wypożyczonym automatem. A na autostradach tutaj dzieją się rzeczy jak w amerykańskim filmie. Nie dziwi nic;-)





wtorek, 21 czerwca 2016

Takie czasy


Czasy nastały takie, że nikomu już się nie chce czytać instrukcji do gier. Nikomu lub prawie nikomu. Wolimy chyba oglądać lub słuchać. O ile słuchać się da. Oczywiście związane to jest też z rozwojem gier planszowych i coraz dłuższymi instrukcjami.
Producenci gier prześcigają się w pomysłach, jak dobrze pokazać grę na youtube by dało się od razu grać. Powstały firmy specjalizujące się w robieniu filmów-instrukcji do gier. Ba! Niektórzy z tych "jutuberów" są nawet sławni.
Oglądamy, ułatwiamy. Całe szczęście, że gry planszowe nie są jak gry na play station czy peceta, gdzie można oglądać co się wydarzy dalej bez grania. Ale może to kwestia przyszłości bliskiej?

Wolicie czytać czy oglądać? A może macie kogoś, kto po prostu uwielbia czytać instrukcje?
Osobiście najbardziej lubię, gdy ktoś mi grę wytłumaczy. A skąd ten ktosiek zna reguły to już niech pozostanie jego tajemnicą.



środa, 8 czerwca 2016

Pionek, jak to było.


Historii Pionka ciąg dalszy. Jak już wspomniałam ostatnio, na pierwszym Pionku było nas tylko 40 sztuk graczy. Na następnym niewiele więcej....Aż w końcu MDK dostał nową siedzibę a dyrektor, Pan Piotr Pielka, zgodził się nam tę siedzibę wynająć. Dostaliśmy do dyspozycji ogromną aulę przy ulicy Barlickiego. Dostaliśmy sale do przeprowadzenia turniejów. Nasi niezawodni wolontariusze zgodzili się być tzw Pomarańczowymi...Nie wiem,czy wiedzieli wtedy, że niektórzy zostaną Pomarańczowi na zawsze już. I tak krok po kroku rośliśmy w siłę. Tylko dzięki temu, że otaczali nas ludzie, którym się Pionka chciało organizować i poświęcać mu swój czas.
Graczy przybywało. Dorastali, rosły im wąsy, brody. Zakładali rodziny i wkrótce zaczęli przyjeżdżać na Pionka z dziećmi, potencjalnymi Pomarańczowymi;-)

wtorek, 7 czerwca 2016

Baba Jaga na socjo!

Wakacje tuż tuż. Już myślimy o walizkach o milionach rzeczy, które musimy kupić/spakować....
Ciekawa jestem, ile rodzin w tym roku zabierze na wakacje gry planszowe. Skończył się już na szczęście ten etap, że ludzie kojarzyli gry planszowe z warcabami i chińczykiem. Ufff. Da się żyć.
Ciekawa jestem, ilu moich wychowanków, z koła gier planszowych, będzie grało na wakacjach. W ilu udało mi się zaszczepić chęć wspólnego spędzania czasu z innymi ludźmi. Ilu z nim udało się namówić rodzinę na zakup gier.
Ciekawa jestem, ile osób sądzi, lub wie, że gry planszowe powinny być obecne w każdej szkole. Ostatnio np. odkryłam, że sporo  uczestników mojego koła chodzi na socjoterapię. Trochę się zdziwiłam. Podczas grania wszystko było ok. Dzieciaki wgrane, sprytne, współpracujące. Jasne, że powodów uczestniczenia w socjoterapii może być wiele. Ale może niektórym z nich wystarczyłoby właśnie granie?

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Pionek, jak to się zaczęło.



Dawno, dawno temu, w odległej....odległych Gliwicach, narodził się Pionek. Wymyślił go Ignacy Trzewiczek, który po prostu grać musiał.
Zaczęło się niewinnie. Dyrektorem Młodzieżowego Domu Kultury był w tym czasie Pan Artur Czok.
Zgodził się, nie wiedząc chyba do końca, na co się godzi, na wynajęcie nam ówczesnej siedziby MDKu. Było to na ulicy Rybnickiej, w bardzo urokliwej willi.
Na pierwszego Pionka przyszło całe 40 osób. Każdy przyniósł ze sobą, co miał do grania.
Wiele gier mieliśmy po niemiecku bo nie było innych wydań. Był przecież rok 2007, planszówki w Polsce raczkowały.
Pamiętam, że grałam wtedy w Manilę. I pamiętam, że ekipa obok mnie grała w coś baaaardzo długiego. Bardzo. Grali przez cały dzień. Niestety nie pamiętam w co, żeby móc tego unikać i pewnie mnie dopadnie.
Wiele osób z tego pierwszego Pionka gra z nami do dzisiaj.
Podczas kolejnych edycji ludzi przybywało, nam przybywało pomysłów. Ale o tym w następnym odcinku.


piątek, 3 czerwca 2016

Etykieta gracza - wpis niecenzuralny.

Wszyscy mamy ekipę, z którą lubimy grać i taką, z którą za żadne skarby i przymusy, do planszy nie zasiądziemy.
Z różnych powodów o których nawet mówić czasami nie możemy bo w świecie dorosłych to NIE WYPADA.
Tzw etykieta gracza istnieje. Ale tylko ta dorosła, nudna...O ileż zabawniej byłoby, gdybyśmy nie musieli jej przestrzegać. Chociaż hm, może nie byłoby zabawnie?
Gdy grają dzieciaki, na różnym poziomie emocji podczas gry, to etykietę mają jakby inną...

- Psze pani, nie gram z nim bo mu wali z gęby!

- Nie dłub w nosie! Mi się potem karty kleją!

- Pierdłeś!
- Mówi się "puściłeś gazy"!
- Co to ma niby znaczyć? Jakie gazy?!
- Nie wiem, mama mi tak powiedziała.
- Zamknij się, pierdłeś.

- Jak się umyjesz to z tobą zagram!

- Nie wkładaj tej kostki do gaci! Ja już tego nie dotknę!

- Grasz czy gadasz? Bo jak gadasz to idź stąd.

- Mógłbyś mi nie deptać po palcach jak gramy?!

To kilka moich ulubionych. Ale będę notować dalej bo dużo się dzieje na zajęciach Pionka Junior.





Nigdzie nie idę!

Muszę się pochwalić! Jest to oczywiście zasługa tego, że gry są fajne, a nie ja, ale i tak się chwalę. Moje koło gier planszowych Pionek Junior, które prowadzę w klasach 1-3 w szkole w Gliwicach, osiągnęło etap "ja stąd nie wychodzę psze pani"/"nie idę na żadne tańce"/'niech pani coś powie mamie, że nie idę". Włażenie pod ławki celem ukrycia się też jest;-)

środa, 18 maja 2016

Kto winien jest?

Jako dziecko jeździłam na wakacje pod namiot. Czasy były jakie były, rozrywek nie było żadnych. Ot namiot, woda, piasek i czasami las. A nawet czasami piłka czy materac. Czasy to były radosne.
Jeździliśmy dużą ekipą. Rodzice, znajomi rodziców, dzieci moich rodziców i dzieci znajomych rodziców...
Cala dorosła ekipa była uzależniona od Remika. Z przerażeniem patrzyliśmy, odpływając w dal na materacu, jak grali od świtu do zmroku w karty. Zmieniali tylko miejsca, ale nie za bardzo. Zmiana miejsca polegała na tym, że co pół godziny, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, zmieniali krzesła. Żeby się równomiernie opalić. Czasy to były jeszcze bezfiltrowe.
W Remika grała moja babcia. Chodziła do Klubu Emerytów i Rencistów i grała na pieniądze. Na szczęście na niewielkie.
Grała też ze mną niezmordowanie w chińczyka, który w PRLu nosił uroczą nazwę Człowieku nie irytuj się.
A jako nastolatka grałam dniami i nocami w kości...
A potem nastały planszówki...i taka jedna przez którą prawie że przestałam grać....Ale to już zupełnie inna historia.

Na pewno też macie w swojej rodzinie kogoś, kogo możecie obwiniać za straty finansowe i przestrzenne wynikające z zakupu gier.

Moje dzieci mnie. A Wy?
Podzielcie się z nami swoimi rodzinnymi historiami.
Dodam tylko, że Babcia Trzewika, mając obecnie ponad 80 lat, gra na komputerze w gry logiczne....





wtorek, 10 maja 2016

Nie bójmy się grać i pytać!



Temat stary jak same gry planszowe.
Temat stary jak gracze.
A że czas matur to powinnam chyba napisać rozprawkę. Tezę postawić....

Kichać to.
Podczas ostatniego podcastu wspominaliśmy  z Ignacym nasz wyjazd nad Niagarę.
Graliśmy tam oczywiście w wiele gier różnych.
Jedną z nich była gra o prowadzeniu programu telewizyjnego. Niby temat oczywisty. Reklamy, godziny, gwiazdy, modelki i inne telewizyjne głupoty.

NIE ZROZUMIAŁAM Z TEJ GRY NIC.

No i co z tego, że nie słuchałam reguł? Bezczelnie uważam, że większość gier nie jest mnie w stanie mechanicznie zaskoczyć.
Myliłam się. Mogłabym tutaj oczywiście napisać, że gra była słaba, że zepsuta itp.
Tylko, że reszta graczy sobie radziła. I grali. I nawet im wesoło było.
Trzewikowi nie bo musiał się wstydzić za żonę....

I tak sobie myślę, czy powinnam się czuć głupio? Czy każdy z nas powinien się czuć głupio gdy nie rozumie reguł?

Otóż nie. GRY SĄ DO GRANIA. Rozumienie przychodzi później. Często, stojąc na końcu toru punktacji, machając łapką do reszty graczy z daleka, doznaję olśnienia:

- Ach, to o to szło!




poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Weekend na Marsie

Dobrze, że padało i gradem rzucało.
Klimat się zrobił dzięki temu całkiem niezły.
A podczas testów Trzewik nawet włączył na youtube wiatr. Po krótkiej, acz zajadłej dyskusji, czy na pewno na Marsie wiatr ma taki sam dźwięk, jak na Ziemi, wróciliśmy do testów.

- No ale gdzie ty się nim pchasz?!
- No tutaj.
- Po co?!
- Bo chcę!
- Ale to bez sensu.
- Ty jesteś bez sensu. Nie narzucaj mi co mam myśleć.
- Ja liczę!
- Ty się zaraz przeliczysz!

Naprawiam CośTam.
W Robinsonie było łatwiej. Ot, wyspa, ziemia, łopata, garnki, kozy.

Na Marsie jest inaczej. Zaskoczenie, prawda?
Gdzie się nie obrócę, nie wiem, co robić. Chyba nigdy nie byłam na Marsie. Mało tego, ja nawet nigdy nie chciałam być na Marsie! Tam nie ma ludzi. No ale jestem. I to z dnia na dzień coraz bardziej sugestywnie.

- Czy ty w końcu pójdziesz po to żarcie?
- Po cholerę, przecież puszki się nie psują.
- To nie puszki, to ziemniaki!

Ja już nawet otwierając szufladę w której trzymamy ziemniaki myślę o systemie nawadniającym, odzyskiwaczu wody i innych rzeczach za cholerę niepotrzebnych nam na wsi.

A wczoraj...a wczoraj, zasugerowana ziemniaczaną odyseją na Marsie (kto widział film, ten wie, o czym mowa), rozważałam zasadzenie ziemniaków w ogrodzie.
Ot tak. Dla zabawy.
Dla testów....

sobota, 23 kwietnia 2016

Sobota robota


Już od rana:

- Merry, gramy. O mało ostatnio nie zginęłaś.
- Ale nie zginęłam!
- Ale połowa systemów ci nie działa!
- Sam jesteś nie działa.

- Mamo, obiecałaś mi założyć bloga. Ja muszę pisać!
- Czemu?!
- Bo chcę!

- Mamo, jedziemy na rower, obiecałaś.

- Merry, testujemy!

- Mamo, głodna jestem.

- Merry, siadaj, Mars czeka.

...
W międzyczasie Lena maluje elementy planszy.
W międzyczasie obiad się czyni.
W międzyczasie psy trzeba wybiegać.
W międzyczasie szarlotkę zrobić.

Dobrze, że poza czasem jest też międzyczas. Bez niego byłoby ciasno.

piątek, 22 kwietnia 2016

Podróże z planszą

Podróże kształcą. Prawie zawsze.
Podróże planszówkowe kształcą nawet bardziej. Na przykład po kilku wyjazdach do USA wiemy już, że celnicy nie traktują nas poważnie i na hasło "jedziemy grać w planszówki" patrzą z niedowierzaniem. Jak na rarogi.
I wiemy też, że żetony i monety w walizkach wyglądają podejrzanie. często gęsto widać, że ktoś bagaż przeglądał.
Zwiedzamy też różne dziwne miejsca, jak na przykład sale umieszczone w hotelowych piwnicach. Gdzie zazwyczaj spędzamy dużo czasu grając i marznąc.

- Wow, spaliście w Sheratonie? Jak było?
- Fajnie, mają duże piwnice.

- Wow, wypas, Hilton...Jak było?
- Słabe ławki do grania mają.

itd itp

Tydzień temu zwiedziliśmy kawałek Toronto. Kawałek bo przecież Trzewik raz wpuszczony do Snakes and Lattes nie dał się już wyciągnąć. Snakes and Lattes to taka bardzo modna i popularna knajpka z grami. Duża i pyszna.

I nawet wodospady na Niagarze widzieliśmy z racji tego, że nasz hotel był aż 10 minut drogi od nas. I to na piechotę. W związku z czym wyciągnęłam Trzewika na spacer aż trzy razy. No kurczę, toż to spacer nad Niagarą!

Atrakcje geograficzne przeogromne. Głównie w sentymentach moich. Wychowałam się na książkach o Indianach. A tu nagle znalazłam się w miejscu, które do mnie krzyczy nazwami z książek dzieciństwa!
I jak tu się nie wzruszyć?

A czy aby gry tam były? Były i gry i nawet autorzy co poniektórych.
Dziwnym zbiegiem okoliczności zżyliśmy się z E. Langiem. Dziwnym, bo Eric jest osobą zafascynowaną kuchnią....
No właśnie.
Ale na szczęście poza tym robi świetne gry i o tym czasami też można pogadać.
No bo cóż. O ile pewne rzeczy się zmieniają to jedna stała wciąż mi towarzyszy. I nie chodzi o Trzewika.

Pograliśmy. Głównie w Crazy Karts. Ale też miałam przyjemność zapoznać się z prototypem Erica Langa. Oj, będzie się działo.

A u nas w domu panuje niepodzielnie bóg wojny.
Piękny on i pomarańczowy. Gra rośnie i się rozwija. Cieszy umysł. Mój też. I nawet mi się już śni.
Powiem wam, że moc nadciąga.




piątek, 1 kwietnia 2016

Wojna Drogie Panie

Wojna i już.
Ignacy w ostatnich Planszówkach TV rzucił wyzwanie:

KTO GRA LEPIEJ - KOBIETY CZY MĘŻCZYŹNI.
Wypowiem się zatem ja. Ale od razu zaznaczam, że nie znam odpowiedzi. Na razie.

Daleka jestem od oburzania się, że co to za różnicowanie itp.
Ja osobiście życzę sobie różnicowana i traktowana jak kobietę.
Oczywiście tylko wtedy, gdy mam na to ochotę...

Prawdą jest, że nadal gra stosunkowo mało kobiet. A jeżeli grają to często są to:

- żony zmuszone do grania w ramach wymiany domowej, że coś tam za coś tam
- przyszłe żony, które dla przyszłego męża zrobią wszystko ( do czasu)

Prawie w 99% przypadków gram z facetami. Wolę grać z facetami. Nie cierpię grać z parami, które podczas grania sobie słodzą, ćwierkają, podkładają się....
Gra to gra. Ma być twardo.
Ale wesoło. Bez fochów.

Nie cierpię cofania ruchów. Wydzieram się, obrażam graczy przy stole.... Masz swoją turę. Póki jej nie zakończysz, rób co chcesz. jak zakończysz, przepadło. Karta stół.

Jasne, co innego gdy testujemy prototyp. Wtedy takie akcje są dozwolone. W testowaniu chodzi przecież o to, żeby grać optymalnie.

Nie wiem, czemu wciąż tak mało kobiet gra. Czy wynika to z braku czas?
Czy raczej z tego, że wciąż kobiety nie widzą w tym nic fajnego?

Nie lubimy rywalizować? Nie wiem. Chyba lubimy. Ale na pewno nie jest to w grze najważniejsze. Dla nas.

Wiem na pewno, że gram z powodu ludzi. Lubiąc ludzi, lubię z nimi być. Ale po wielu latach grania złapałam się na tym, że niektóre gry lubię bardziej niż ludzi. Co oznacza, że są gry do których za żadne skarby świata nie usiądę z przypadkowymi osobami. Bo zawsze jest szansa, że zepsują mi grę.
Wredne. Ale prawdziwe.
Pewnie każdy gracz tak ma. I nie bawi mnie pokonywanie nowych osób. To nie jest frajda. Wszak się dopiero uczą. I nawet jak są super inteligentni i mają mega moc wygrywania, to i tak nie jest fajnie.
Bo oni nie znają tej gry. Nie mają wspomnień, anegdot z nią związanych. Nie da się przy nich powiedzieć "a pamiętasz...".
Na szczęście takich gier mam mało. Może zaledwie naście;-)

Czy zatem, będąc kobietą, uważam, że gramy lepiej? Gramy inaczej. Tak jak wszystko robimy inaczej. Bo płeć mózgu jednak istnieje. Na szczęście. Nie potrafię , nawet nie chcę, sobie wyobrazić odwróconej Seksmisji...


Czy jako kobieta uważam, że w pewne gry kobiety lubią grać a w inne nie? Nie. Niby nie. Bo tak naprawdę, nie oszukujmy się, nie za bardzo lubimy biegać po polach z granatami i kryć się po krzakach.
Chociaż...osobiście uwielbiam gry bloczkowe i pomimo tego, że strateg ze mnie jak z koziej dupy trąba to wciąż i wciąż je lubię. Ale ta mapa, wojska....mniam.

Przez lata wydawało mi się, że nie lubię gier euro. Chyba jednak lubię. Problem jest w tym, że lubię w nie grać bo liczenie jest fajne ale...strasznie  mnie nudzą. Wszyscy siedzą i myślą. Ech.

Mam nadzieję, że w powyższym tekście odpowiedziałam jasno na pytanie, czy kobiety grają lepiej. Tak Merrytorycznie jak zwykle. Grają lepiej no bo tak. A "no bo tak" to argument, z którym żaden normalny facet nie będzie polemizował.

Drodzy Panowie: NIE MYLCIE ODWAGI Z BRAWURĄ.
Gramy lepiej bo jesteśmy lepsze. A wy tego nie widzicie bo wciąż za mało nas gra.

Kto podniesie rękawicę?


p.s mam nadzieję, że jakieś panie mnie wspomogą....please










poniedziałek, 28 marca 2016

Potęga umysłu i zmysłu

- Graj.
- Nie znam reguł!
- Oj graj, nie truj.
- Ignacy, nie znam reguł.
- No czytaj, czytaj co tam jest na kartach.
- I?
- No czytaj i graj.
- Nienawidzę cię. I za ten kolejny chory prototyp też nie.

Gramy. Powoli, powoli, ogarniam reguły. Intuicyjnie bo mi Mój Mat...mąż nie wytłumaczył.
Mam na ręce karty. Ale mało. Wybieram jedną, kombinując, z czym mi się połączy i co knuje mój przeciwnik w postaci Męża.
- Aleś wykombinował, przecież to było oczywiste.
- Cholera. To nie działa.
- Działa, działa, fajne jest. Po prostu kobiety mają szósty zmysł wymagany w tej grze.
- Sranie w banie.
Po kilku miesiącach testów....
- Gramy.
- Ok.
- Nie wygrasz.
- Wygram. Szósty itp...sam wiesz.
- Terefere. (lepiej niż sranie w banie w sumie)
Wygrałam. Z lękiem. Bo wiem, czym to grozi.
- Cholera jasna. Tak się nie da grać. Skąd wiedziałaś, że to zagram?
- No bo tak.
W końcu ile można tłumaczyć opornemu facetowi, że jako kobieta na serio mam ten dodatkowy zmysł?
Może nie ogarniam do końca mapy ale mapę umysłu mojego męża mam opanowaną do perfekcji.
I z tego co wiem, z relacji innych grających kobiet, wygrywamy. Najczęściej wygrywamy.
Bo Poprzez Wieki (Tides of Time) to gra w której trzeba przechytrzyć przeciwnika. A która z nas, drogie panie, chociaż raz w życiu nie wbijała w głowę swojemu facetowi, że te buty mamy już od dawna...
Wygrywamy no bo tak.

piątek, 25 marca 2016

Nie piernicz o domkach z piernika!

Jest taka gra z serii Bajkogier która zwie się Baba Jaga.  Gra typu memo. Ale bardzo złośliwego memo. Memo na czas! Gracze muszą znaleźć składniki na swoje zaklęcie podczas gdy Baba Jaga biega jak szalona po lesie. Gdy jeden gracz szuka składników, podnosząc kolejno kafelki na stole, inni gracze przesuwają figurkę wiedźmy tak szybko jak tylko potrafią. Gdy Baba Jaga przebiegnie cały las, kończy się czas gracza na szukanie składników.
Proste, prawda? I w sumie co w tym niby fajnego ma być? Że memo i Baba Jaga.? To za mało. Że ładne. No dobrze. Zagraliśmy ze znajomymi, w ramach testu. Jakoś nam nie szło....
Wzięłam zatem Babcię Jagę na zajęcia do mojej grupy pt. Pionek Junior. Babcia rozpętała na zajęciach piekło. Okazała się większym hitem niż latający Chewbacca....
Cóż piękniejszego od możliwości przywalenia komuś, całkowicie niechcący oczywiście, rozpędzoną Babą Jagą? (ciężką i drewnianą)
Cóż piękniejszego od możliwości skrócenia komuś czasu na poszukiwania....
Och, dzieci lubią być złe!
Nie dłub w nosie, nie garb się bo cię Baba Jaga zje!
A wy, dorośli, nigdy nie grajcie z dziećmi w Babę Jagę. Rozłóżcie ją tylko na stole i dajcie im  samodzielnie grać. Zobaczycie co się będzie dziać!

wtorek, 22 marca 2016

Sprzedajne dusze


Nielegalnie (gry nie ma jeszcze w sklepach) wzięłam na zajęcia Na sprzedaż.
Gra o kupowaniu i sprzedawaniu domów....
Wzięłam będąc pewna, że sensu to nie ma za grosz. Ośmiolatki i gra licytacyjna.
Ale pomimo to wzięłam. Pokazałam. Z trudem wytłumaczyłam bo dzieciaki miały ataki śmiechu na widok domu z kartonu i tzw sławojki.
Wydawało się, że nie dadzą rady. Ale to ja nie dałam rady ich oderwać od gry. Grali jak szybcy i wściekli. Podkładając sobie po prostu świnie, przebijając gdy ktoś już nie miał kasy. Małe mózgi doskonale wiedziały kto co kupił bo ZAPAMIĘTYWAŁY OBRAZKI!!!

- O, ty masz ten żałosny karton ziom.
- Pałacu ci się chce, nic z tego.
- Sam se kup kibel idioto.
- Nieeee, nie mieszkam w takim!

itd itp

Zajęcia się skończyły a oni dalej grali.
Dzisiaj pewnie będzie tak samo.

A ja muszę przyznać, że bardzo ładnie udało nam się gry 2pionków wybrać. Naprawdę nam działają. Sprawdzam to co tydzień. I co tydzień widzę, że naprawdę dzieciaki nie mają problemu ze zrozumieniem reguł i tłumaczeniem ich sobie nawzajem.




piątek, 18 marca 2016

Psze Pani nie po łapach

Byłam w tym tygodniu na pewnym wydarzeniu na które przybyli ludzie nie mający kontaktu z grami planszowymi. Ot, jakieś tam chińczyki czy grzybki to i owszem.

Po wstępnych krokach nieśmiałych rozpętała się zabawa....

- Psze pani, te świnki to można im też te domki niszczyć, prawda?
- Psze pani, on mnie wyprzedza a żółw nie jest wcale taki szybki!
- Psze pani pani mu powie, że ta Baba Jaga to nie miała bić po rękach!
- Zdrajca! On jest zdrajcą! Wpuścił potwora!
- Zwariowałeś? Co z tego, że masz długą krowę? Taka długa ma długi brzuch i będzie dużo jadła!
- Jak to czas do tyłu?! Nie da się tak! Sam se regułę!

A w kąciku siedziała sobie pewna grupka, która przez kilka godzin grała w Tajemnicze Domostwo.
A w drugim kąciku druga grupka grała przez kilka godzin w Resistance....

A ja sobie siedziałam i się napawałam. Uwielbiam te momenty, gdy ludzie po raz pierwszy mają kontakt z grami i słyszę "ale to fajne jest, nawet nie wiedziałem/am".

Bo to fajne jest, prawda?


wtorek, 15 marca 2016

Londyn nasz

W poprzedni  piątek ruszyliśmy wraz z Trzewikiem i Lenką w drogę do Londynu.
Na lotnisku okazało się, że lecąc liniami Wizzair musimy dopłacić za bagaż. Nasz był jakiś taki za duży ale nadal mały w moim odczuciu.
Ale to jeszcze nic.
Polecieliśmy. A z lotniska droga długa.  Bo jeszcze metro. I Baker Street. I prawie Holmesa widziałam. I jeszcze Paddington. Nazwy cudne. Znane z tylu filmów i książek.
A potem się okazało, że jeszcze pociąg. Do Reading. W sumie 11 godzin podróży. Dojechaliśmy padnięci późnym wieczorem. Na ulice pełne kibiców i panienek w spódniczkach bardzo mini i z gołymi nogami w sandałkach. A zimno było....
Ale to jeszcze nic. Że te panienki i nogi.

Byliśmy tam na dziesięcioleciu sklepu z grami planszowymi Eclectic Games.

Po zmęczonym piątku i bardzo udanej sobocie, nastąpiła niedziela. Samolot nasz był o 20.20. Luzik, masa czasu. Ale...coś nas tknęło. Ruszyliśmy o 14. Tak na wszelki wypadek. Oczywiście w międzyczasie dopłacając za zbyt duży bagaż. W moim odczuciu nadal mały.
Ceny biletów na pociąg w UK to dramat straszny. Za trzy osoby, za pół godziny jazdy 50 funtów!!!

No nic. Wsiedliśmy. Nawet z biletami.
A potem biegaliśmy po Baker Street szukając autobusu na lotnisko.
A gdy autobus dojechał spóźniony to zaraz chwilę potem stanął w korkach.

A że korki, że niedziela, to na lotnisko wbiegliśmy 10 minut przed końcem odprawy....
I zgubiłam szalik mój zielony. Ulubiony.
Ale to jeszcze nic...

Po drodze pilot odezwał się w słowa:
"pogoda ładna, ale coś tam się zmienia, może być, że polecimy na lotnisko sąsiednie, nie martwcie się, paliwa TROCHĘ mamy"
Ale to jeszcze nic.
Wylądowaliśmy. Prawie o czasie i nawet w Katowicach.
Następnie zgubiłam okulary do czytania.
Ale to jeszcze nic.
Dojechaliśmy do domu około pierwszej w nocy. Padnięci.
I wtedy stało się jasne...

- Merry, czy ty mi spakowałaś ciastka, które dostałem od fanow?
- Nie.