- Graj.
- Nie znam reguł!
- Oj graj, nie truj.
- Ignacy, nie znam reguł.
- No czytaj, czytaj co tam jest na kartach.
- I?
- No czytaj i graj.
- Nienawidzę cię. I za ten kolejny chory prototyp też nie.
Gramy. Powoli, powoli, ogarniam reguły. Intuicyjnie bo mi Mój Mat...mąż nie wytłumaczył.
Mam na ręce karty. Ale mało. Wybieram jedną, kombinując, z czym mi się połączy i co knuje mój przeciwnik w postaci Męża.
- Aleś wykombinował, przecież to było oczywiste.
- Cholera. To nie działa.
- Działa, działa, fajne jest. Po prostu kobiety mają szósty zmysł wymagany w tej grze.
- Sranie w banie.
Po kilku miesiącach testów....
- Gramy.
- Ok.
- Nie wygrasz.
- Wygram. Szósty itp...sam wiesz.
- Terefere. (lepiej niż sranie w banie w sumie)
Wygrałam. Z lękiem. Bo wiem, czym to grozi.
- Cholera jasna. Tak się nie da grać. Skąd wiedziałaś, że to zagram?
- No bo tak.
W końcu ile można tłumaczyć opornemu facetowi, że jako kobieta na serio mam ten dodatkowy zmysł?
Może nie ogarniam do końca mapy ale mapę umysłu mojego męża mam opanowaną do perfekcji.
I z tego co wiem, z relacji innych grających kobiet, wygrywamy. Najczęściej wygrywamy.
Bo Poprzez Wieki (Tides of Time) to gra w której trzeba przechytrzyć przeciwnika. A która z nas, drogie panie, chociaż raz w życiu nie wbijała w głowę swojemu facetowi, że te buty mamy już od dawna...
Wygrywamy no bo tak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz