poniedziałek, 28 marca 2016

Potęga umysłu i zmysłu

- Graj.
- Nie znam reguł!
- Oj graj, nie truj.
- Ignacy, nie znam reguł.
- No czytaj, czytaj co tam jest na kartach.
- I?
- No czytaj i graj.
- Nienawidzę cię. I za ten kolejny chory prototyp też nie.

Gramy. Powoli, powoli, ogarniam reguły. Intuicyjnie bo mi Mój Mat...mąż nie wytłumaczył.
Mam na ręce karty. Ale mało. Wybieram jedną, kombinując, z czym mi się połączy i co knuje mój przeciwnik w postaci Męża.
- Aleś wykombinował, przecież to było oczywiste.
- Cholera. To nie działa.
- Działa, działa, fajne jest. Po prostu kobiety mają szósty zmysł wymagany w tej grze.
- Sranie w banie.
Po kilku miesiącach testów....
- Gramy.
- Ok.
- Nie wygrasz.
- Wygram. Szósty itp...sam wiesz.
- Terefere. (lepiej niż sranie w banie w sumie)
Wygrałam. Z lękiem. Bo wiem, czym to grozi.
- Cholera jasna. Tak się nie da grać. Skąd wiedziałaś, że to zagram?
- No bo tak.
W końcu ile można tłumaczyć opornemu facetowi, że jako kobieta na serio mam ten dodatkowy zmysł?
Może nie ogarniam do końca mapy ale mapę umysłu mojego męża mam opanowaną do perfekcji.
I z tego co wiem, z relacji innych grających kobiet, wygrywamy. Najczęściej wygrywamy.
Bo Poprzez Wieki (Tides of Time) to gra w której trzeba przechytrzyć przeciwnika. A która z nas, drogie panie, chociaż raz w życiu nie wbijała w głowę swojemu facetowi, że te buty mamy już od dawna...
Wygrywamy no bo tak.

piątek, 25 marca 2016

Nie piernicz o domkach z piernika!

Jest taka gra z serii Bajkogier która zwie się Baba Jaga.  Gra typu memo. Ale bardzo złośliwego memo. Memo na czas! Gracze muszą znaleźć składniki na swoje zaklęcie podczas gdy Baba Jaga biega jak szalona po lesie. Gdy jeden gracz szuka składników, podnosząc kolejno kafelki na stole, inni gracze przesuwają figurkę wiedźmy tak szybko jak tylko potrafią. Gdy Baba Jaga przebiegnie cały las, kończy się czas gracza na szukanie składników.
Proste, prawda? I w sumie co w tym niby fajnego ma być? Że memo i Baba Jaga.? To za mało. Że ładne. No dobrze. Zagraliśmy ze znajomymi, w ramach testu. Jakoś nam nie szło....
Wzięłam zatem Babcię Jagę na zajęcia do mojej grupy pt. Pionek Junior. Babcia rozpętała na zajęciach piekło. Okazała się większym hitem niż latający Chewbacca....
Cóż piękniejszego od możliwości przywalenia komuś, całkowicie niechcący oczywiście, rozpędzoną Babą Jagą? (ciężką i drewnianą)
Cóż piękniejszego od możliwości skrócenia komuś czasu na poszukiwania....
Och, dzieci lubią być złe!
Nie dłub w nosie, nie garb się bo cię Baba Jaga zje!
A wy, dorośli, nigdy nie grajcie z dziećmi w Babę Jagę. Rozłóżcie ją tylko na stole i dajcie im  samodzielnie grać. Zobaczycie co się będzie dziać!

wtorek, 22 marca 2016

Sprzedajne dusze


Nielegalnie (gry nie ma jeszcze w sklepach) wzięłam na zajęcia Na sprzedaż.
Gra o kupowaniu i sprzedawaniu domów....
Wzięłam będąc pewna, że sensu to nie ma za grosz. Ośmiolatki i gra licytacyjna.
Ale pomimo to wzięłam. Pokazałam. Z trudem wytłumaczyłam bo dzieciaki miały ataki śmiechu na widok domu z kartonu i tzw sławojki.
Wydawało się, że nie dadzą rady. Ale to ja nie dałam rady ich oderwać od gry. Grali jak szybcy i wściekli. Podkładając sobie po prostu świnie, przebijając gdy ktoś już nie miał kasy. Małe mózgi doskonale wiedziały kto co kupił bo ZAPAMIĘTYWAŁY OBRAZKI!!!

- O, ty masz ten żałosny karton ziom.
- Pałacu ci się chce, nic z tego.
- Sam se kup kibel idioto.
- Nieeee, nie mieszkam w takim!

itd itp

Zajęcia się skończyły a oni dalej grali.
Dzisiaj pewnie będzie tak samo.

A ja muszę przyznać, że bardzo ładnie udało nam się gry 2pionków wybrać. Naprawdę nam działają. Sprawdzam to co tydzień. I co tydzień widzę, że naprawdę dzieciaki nie mają problemu ze zrozumieniem reguł i tłumaczeniem ich sobie nawzajem.




piątek, 18 marca 2016

Psze Pani nie po łapach

Byłam w tym tygodniu na pewnym wydarzeniu na które przybyli ludzie nie mający kontaktu z grami planszowymi. Ot, jakieś tam chińczyki czy grzybki to i owszem.

Po wstępnych krokach nieśmiałych rozpętała się zabawa....

- Psze pani, te świnki to można im też te domki niszczyć, prawda?
- Psze pani, on mnie wyprzedza a żółw nie jest wcale taki szybki!
- Psze pani pani mu powie, że ta Baba Jaga to nie miała bić po rękach!
- Zdrajca! On jest zdrajcą! Wpuścił potwora!
- Zwariowałeś? Co z tego, że masz długą krowę? Taka długa ma długi brzuch i będzie dużo jadła!
- Jak to czas do tyłu?! Nie da się tak! Sam se regułę!

A w kąciku siedziała sobie pewna grupka, która przez kilka godzin grała w Tajemnicze Domostwo.
A w drugim kąciku druga grupka grała przez kilka godzin w Resistance....

A ja sobie siedziałam i się napawałam. Uwielbiam te momenty, gdy ludzie po raz pierwszy mają kontakt z grami i słyszę "ale to fajne jest, nawet nie wiedziałem/am".

Bo to fajne jest, prawda?


wtorek, 15 marca 2016

Londyn nasz

W poprzedni  piątek ruszyliśmy wraz z Trzewikiem i Lenką w drogę do Londynu.
Na lotnisku okazało się, że lecąc liniami Wizzair musimy dopłacić za bagaż. Nasz był jakiś taki za duży ale nadal mały w moim odczuciu.
Ale to jeszcze nic.
Polecieliśmy. A z lotniska droga długa.  Bo jeszcze metro. I Baker Street. I prawie Holmesa widziałam. I jeszcze Paddington. Nazwy cudne. Znane z tylu filmów i książek.
A potem się okazało, że jeszcze pociąg. Do Reading. W sumie 11 godzin podróży. Dojechaliśmy padnięci późnym wieczorem. Na ulice pełne kibiców i panienek w spódniczkach bardzo mini i z gołymi nogami w sandałkach. A zimno było....
Ale to jeszcze nic. Że te panienki i nogi.

Byliśmy tam na dziesięcioleciu sklepu z grami planszowymi Eclectic Games.

Po zmęczonym piątku i bardzo udanej sobocie, nastąpiła niedziela. Samolot nasz był o 20.20. Luzik, masa czasu. Ale...coś nas tknęło. Ruszyliśmy o 14. Tak na wszelki wypadek. Oczywiście w międzyczasie dopłacając za zbyt duży bagaż. W moim odczuciu nadal mały.
Ceny biletów na pociąg w UK to dramat straszny. Za trzy osoby, za pół godziny jazdy 50 funtów!!!

No nic. Wsiedliśmy. Nawet z biletami.
A potem biegaliśmy po Baker Street szukając autobusu na lotnisko.
A gdy autobus dojechał spóźniony to zaraz chwilę potem stanął w korkach.

A że korki, że niedziela, to na lotnisko wbiegliśmy 10 minut przed końcem odprawy....
I zgubiłam szalik mój zielony. Ulubiony.
Ale to jeszcze nic...

Po drodze pilot odezwał się w słowa:
"pogoda ładna, ale coś tam się zmienia, może być, że polecimy na lotnisko sąsiednie, nie martwcie się, paliwa TROCHĘ mamy"
Ale to jeszcze nic.
Wylądowaliśmy. Prawie o czasie i nawet w Katowicach.
Następnie zgubiłam okulary do czytania.
Ale to jeszcze nic.
Dojechaliśmy do domu około pierwszej w nocy. Padnięci.
I wtedy stało się jasne...

- Merry, czy ty mi spakowałaś ciastka, które dostałem od fanow?
- Nie.