Dobrze, że padało i gradem rzucało.
Klimat się zrobił dzięki temu całkiem niezły.
A podczas testów Trzewik nawet włączył na youtube wiatr. Po krótkiej, acz zajadłej dyskusji, czy na pewno na Marsie wiatr ma taki sam dźwięk, jak na Ziemi, wróciliśmy do testów.
- No ale gdzie ty się nim pchasz?!
- No tutaj.
- Po co?!
- Bo chcę!
- Ale to bez sensu.
- Ty jesteś bez sensu. Nie narzucaj mi co mam myśleć.
- Ja liczę!
- Ty się zaraz przeliczysz!
Naprawiam CośTam.
W Robinsonie było łatwiej. Ot, wyspa, ziemia, łopata, garnki, kozy.
Na Marsie jest inaczej. Zaskoczenie, prawda?
Gdzie się nie obrócę, nie wiem, co robić. Chyba nigdy nie byłam na Marsie. Mało tego, ja nawet nigdy nie chciałam być na Marsie! Tam nie ma ludzi. No ale jestem. I to z dnia na dzień coraz bardziej sugestywnie.
- Czy ty w końcu pójdziesz po to żarcie?
- Po cholerę, przecież puszki się nie psują.
- To nie puszki, to ziemniaki!
Ja już nawet otwierając szufladę w której trzymamy ziemniaki myślę o systemie nawadniającym, odzyskiwaczu wody i innych rzeczach za cholerę niepotrzebnych nam na wsi.
A wczoraj...a wczoraj, zasugerowana ziemniaczaną odyseją na Marsie (kto widział film, ten wie, o czym mowa), rozważałam zasadzenie ziemniaków w ogrodzie.
Ot tak. Dla zabawy.
Dla testów....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz