GenCon 2015 za nami.
Byliśmy na tej ogromnej imprezie po raz trzeci.
I tak jakoś się składa, że ostatnimi czasy więcej nas za oceanem. A pomimo tego, wciąż mnie to dziwi. Ten ocean taki ogromny. A my tak przez niego po prostu hop i już?
Uwielbiam podróżować. Uwielbiam być w drodze. Uwielbiam latać. Uwielbiam ten pośpiech lotniskowy.
Przed GenConem spędziliśmy kilka bardzo udanych dni u przyjaciół w Chicago. Pograliśmy.
A ja się oczywiście zakochałam. Od prawie pierwszego spojrzenia.
Tak naprawdę to od drugiego bo grę o której mówię, Arboretum, wypatrzyłam sobie już na targach w UK ale nie miałam czasu w nią zagrać.
Udało mi się w Chicago. Cóż, o miłości ciężko pisać. Albo się kocha ślepo albo nie.
Trzewik oczywiście gry tej nie cierpi. Ale nie pytam czemu. Nie chcę wiedzieć.
A GenCon?
GenCon to ogromna, przeogromna impreza. I o ile za pierwszym razem czułam się tam zagubiona, to teraz czuję się tam prawie jak na naszym Pionku. Z powodu ludzi oczywiście. Ludzi, których znaliśmy wcześniej tylko z internetu a od trzech lat znamy osobiście.
Gdyby nie ci ludzie to GenCon, jak i każdy inny con, byłby nie do przetrwania. Bo jak wytrzymać jedenaście godzin dziennie na stoisku, stojąc i mówiąc? Nie da się.
Zaliczyłam też wpadkę. Towarzyską. Aż mi do dzisiaj głupio. W ostatni dzień wszyscy przychodzą się pożegnać. Przyszła też nasza ulubiona ekipa z Matagot...z kimś, kogo nie znam. Wyściskaliśmy się, pożegnaliśmy. W końcu wyciągam rękę do tego kogoś, kto z nimi przyszedł i mówię:
"Nie znam cię ale też do zobaczenia".
Na to ten ktoś odpowiada cicho i raczej nieśmiało:
"Jestem autorem Lewisa i Clarka"
...kurtuna na głupotę moją.
Myślę, ze na taki wyjazd powinnaś mieć przerobioną przynajmniej niedużą teczkę z aktami najpopularniejszych autorów gier i autorów najpopularniejszych gier :)
OdpowiedzUsuń