czwartek, 29 stycznia 2015

Żywot testera (nie, nie tostera)


Jakiś czas temu, taki dawniejszy czas temu,  Trzewik zamieścił na swoim blogu wpis na temat   testowania gier. Dostałam tam miano "silent tester". Będąc osobą raczej głośną i hałaśliwa, trudno mi się jest pogodzić z taką nazwą. Ale cóż. Mogę się godzić lub nie ale nadal jestem "silent tester".

Etap "cichego testera" to bardzo początkowy etap testowania gry. Wymaga dosyć dużo silnej woli aby nie rzucać w autora swoimi pomysłami (w naszym odczuciu bardzo twórczymi) a które mogą najzwyczajniej w świecie zakłócić tok myślenia. Siadając przecież do prototypu nie wiemy jaki jest zamysł finalny autora. Często on sam nie wie. Jeżeli dobrze znamy autora i jesteśmy z nim w zażyłych stosunkach to po prostu powie "och, zamknij się, myślę". A jeżeli nie? Jeżeli nie może tak do nas powiedzieć bo nie wypada? To co robi? To się męczy. Tak po prostu.


     Szczerze mówiąc często kusi mnie by oświecić Trzewika jakąś swoją złotą myślą podczas testów.
Zawsze przecież jest szansa, że może nie wie czegoś co ja widzę? Hm, najczęściej widzi. Widzi, ponieważ w początkowej fazie tworzenia gry błędy w niej występujące są oczywiste i nie ma co się wymądrzać. Ot, zwykła matematyka. Której nie znam zbyt dobrze...


     Szczerze mówiąc, gdy Trzewik "wyprowadza" prototyp z domu, jest mi zawsze żal, że to już. Że już gra wyszła z domu, że idzie do ludzi, że będą o niej i do niej mówić i ją zmieniać. No ok, nazwijmy to naprawiać i modyfikować. Że skończył się mój udział cichego testera.
     Zawsze wtedy w głowie kołacze mi się myśl "zrobię sobie swoją grę".


Tylko skąd wezmę "silent testera"?
   
   
   
   
   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz