poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Weekend na Marsie

Dobrze, że padało i gradem rzucało.
Klimat się zrobił dzięki temu całkiem niezły.
A podczas testów Trzewik nawet włączył na youtube wiatr. Po krótkiej, acz zajadłej dyskusji, czy na pewno na Marsie wiatr ma taki sam dźwięk, jak na Ziemi, wróciliśmy do testów.

- No ale gdzie ty się nim pchasz?!
- No tutaj.
- Po co?!
- Bo chcę!
- Ale to bez sensu.
- Ty jesteś bez sensu. Nie narzucaj mi co mam myśleć.
- Ja liczę!
- Ty się zaraz przeliczysz!

Naprawiam CośTam.
W Robinsonie było łatwiej. Ot, wyspa, ziemia, łopata, garnki, kozy.

Na Marsie jest inaczej. Zaskoczenie, prawda?
Gdzie się nie obrócę, nie wiem, co robić. Chyba nigdy nie byłam na Marsie. Mało tego, ja nawet nigdy nie chciałam być na Marsie! Tam nie ma ludzi. No ale jestem. I to z dnia na dzień coraz bardziej sugestywnie.

- Czy ty w końcu pójdziesz po to żarcie?
- Po cholerę, przecież puszki się nie psują.
- To nie puszki, to ziemniaki!

Ja już nawet otwierając szufladę w której trzymamy ziemniaki myślę o systemie nawadniającym, odzyskiwaczu wody i innych rzeczach za cholerę niepotrzebnych nam na wsi.

A wczoraj...a wczoraj, zasugerowana ziemniaczaną odyseją na Marsie (kto widział film, ten wie, o czym mowa), rozważałam zasadzenie ziemniaków w ogrodzie.
Ot tak. Dla zabawy.
Dla testów....

sobota, 23 kwietnia 2016

Sobota robota


Już od rana:

- Merry, gramy. O mało ostatnio nie zginęłaś.
- Ale nie zginęłam!
- Ale połowa systemów ci nie działa!
- Sam jesteś nie działa.

- Mamo, obiecałaś mi założyć bloga. Ja muszę pisać!
- Czemu?!
- Bo chcę!

- Mamo, jedziemy na rower, obiecałaś.

- Merry, testujemy!

- Mamo, głodna jestem.

- Merry, siadaj, Mars czeka.

...
W międzyczasie Lena maluje elementy planszy.
W międzyczasie obiad się czyni.
W międzyczasie psy trzeba wybiegać.
W międzyczasie szarlotkę zrobić.

Dobrze, że poza czasem jest też międzyczas. Bez niego byłoby ciasno.

piątek, 22 kwietnia 2016

Podróże z planszą

Podróże kształcą. Prawie zawsze.
Podróże planszówkowe kształcą nawet bardziej. Na przykład po kilku wyjazdach do USA wiemy już, że celnicy nie traktują nas poważnie i na hasło "jedziemy grać w planszówki" patrzą z niedowierzaniem. Jak na rarogi.
I wiemy też, że żetony i monety w walizkach wyglądają podejrzanie. często gęsto widać, że ktoś bagaż przeglądał.
Zwiedzamy też różne dziwne miejsca, jak na przykład sale umieszczone w hotelowych piwnicach. Gdzie zazwyczaj spędzamy dużo czasu grając i marznąc.

- Wow, spaliście w Sheratonie? Jak było?
- Fajnie, mają duże piwnice.

- Wow, wypas, Hilton...Jak było?
- Słabe ławki do grania mają.

itd itp

Tydzień temu zwiedziliśmy kawałek Toronto. Kawałek bo przecież Trzewik raz wpuszczony do Snakes and Lattes nie dał się już wyciągnąć. Snakes and Lattes to taka bardzo modna i popularna knajpka z grami. Duża i pyszna.

I nawet wodospady na Niagarze widzieliśmy z racji tego, że nasz hotel był aż 10 minut drogi od nas. I to na piechotę. W związku z czym wyciągnęłam Trzewika na spacer aż trzy razy. No kurczę, toż to spacer nad Niagarą!

Atrakcje geograficzne przeogromne. Głównie w sentymentach moich. Wychowałam się na książkach o Indianach. A tu nagle znalazłam się w miejscu, które do mnie krzyczy nazwami z książek dzieciństwa!
I jak tu się nie wzruszyć?

A czy aby gry tam były? Były i gry i nawet autorzy co poniektórych.
Dziwnym zbiegiem okoliczności zżyliśmy się z E. Langiem. Dziwnym, bo Eric jest osobą zafascynowaną kuchnią....
No właśnie.
Ale na szczęście poza tym robi świetne gry i o tym czasami też można pogadać.
No bo cóż. O ile pewne rzeczy się zmieniają to jedna stała wciąż mi towarzyszy. I nie chodzi o Trzewika.

Pograliśmy. Głównie w Crazy Karts. Ale też miałam przyjemność zapoznać się z prototypem Erica Langa. Oj, będzie się działo.

A u nas w domu panuje niepodzielnie bóg wojny.
Piękny on i pomarańczowy. Gra rośnie i się rozwija. Cieszy umysł. Mój też. I nawet mi się już śni.
Powiem wam, że moc nadciąga.




piątek, 1 kwietnia 2016

Wojna Drogie Panie

Wojna i już.
Ignacy w ostatnich Planszówkach TV rzucił wyzwanie:

KTO GRA LEPIEJ - KOBIETY CZY MĘŻCZYŹNI.
Wypowiem się zatem ja. Ale od razu zaznaczam, że nie znam odpowiedzi. Na razie.

Daleka jestem od oburzania się, że co to za różnicowanie itp.
Ja osobiście życzę sobie różnicowana i traktowana jak kobietę.
Oczywiście tylko wtedy, gdy mam na to ochotę...

Prawdą jest, że nadal gra stosunkowo mało kobiet. A jeżeli grają to często są to:

- żony zmuszone do grania w ramach wymiany domowej, że coś tam za coś tam
- przyszłe żony, które dla przyszłego męża zrobią wszystko ( do czasu)

Prawie w 99% przypadków gram z facetami. Wolę grać z facetami. Nie cierpię grać z parami, które podczas grania sobie słodzą, ćwierkają, podkładają się....
Gra to gra. Ma być twardo.
Ale wesoło. Bez fochów.

Nie cierpię cofania ruchów. Wydzieram się, obrażam graczy przy stole.... Masz swoją turę. Póki jej nie zakończysz, rób co chcesz. jak zakończysz, przepadło. Karta stół.

Jasne, co innego gdy testujemy prototyp. Wtedy takie akcje są dozwolone. W testowaniu chodzi przecież o to, żeby grać optymalnie.

Nie wiem, czemu wciąż tak mało kobiet gra. Czy wynika to z braku czas?
Czy raczej z tego, że wciąż kobiety nie widzą w tym nic fajnego?

Nie lubimy rywalizować? Nie wiem. Chyba lubimy. Ale na pewno nie jest to w grze najważniejsze. Dla nas.

Wiem na pewno, że gram z powodu ludzi. Lubiąc ludzi, lubię z nimi być. Ale po wielu latach grania złapałam się na tym, że niektóre gry lubię bardziej niż ludzi. Co oznacza, że są gry do których za żadne skarby świata nie usiądę z przypadkowymi osobami. Bo zawsze jest szansa, że zepsują mi grę.
Wredne. Ale prawdziwe.
Pewnie każdy gracz tak ma. I nie bawi mnie pokonywanie nowych osób. To nie jest frajda. Wszak się dopiero uczą. I nawet jak są super inteligentni i mają mega moc wygrywania, to i tak nie jest fajnie.
Bo oni nie znają tej gry. Nie mają wspomnień, anegdot z nią związanych. Nie da się przy nich powiedzieć "a pamiętasz...".
Na szczęście takich gier mam mało. Może zaledwie naście;-)

Czy zatem, będąc kobietą, uważam, że gramy lepiej? Gramy inaczej. Tak jak wszystko robimy inaczej. Bo płeć mózgu jednak istnieje. Na szczęście. Nie potrafię , nawet nie chcę, sobie wyobrazić odwróconej Seksmisji...


Czy jako kobieta uważam, że w pewne gry kobiety lubią grać a w inne nie? Nie. Niby nie. Bo tak naprawdę, nie oszukujmy się, nie za bardzo lubimy biegać po polach z granatami i kryć się po krzakach.
Chociaż...osobiście uwielbiam gry bloczkowe i pomimo tego, że strateg ze mnie jak z koziej dupy trąba to wciąż i wciąż je lubię. Ale ta mapa, wojska....mniam.

Przez lata wydawało mi się, że nie lubię gier euro. Chyba jednak lubię. Problem jest w tym, że lubię w nie grać bo liczenie jest fajne ale...strasznie  mnie nudzą. Wszyscy siedzą i myślą. Ech.

Mam nadzieję, że w powyższym tekście odpowiedziałam jasno na pytanie, czy kobiety grają lepiej. Tak Merrytorycznie jak zwykle. Grają lepiej no bo tak. A "no bo tak" to argument, z którym żaden normalny facet nie będzie polemizował.

Drodzy Panowie: NIE MYLCIE ODWAGI Z BRAWURĄ.
Gramy lepiej bo jesteśmy lepsze. A wy tego nie widzicie bo wciąż za mało nas gra.

Kto podniesie rękawicę?


p.s mam nadzieję, że jakieś panie mnie wspomogą....please